W Chersoniu powoli wraca życie. Miasto budzi się z rosyjskiego koszmaru

Artykuł
Facebook.com/Ministerstwo Obrony Narodowej

Przez miesiące rosyjskiej okupacji, na ulicach Chersonia nie było słychać radości i beztroski dzieci. Teraz, gdy Ukraińcy wyzwolili miasto, tereny znowu tętnią życiem. Na podwórka domów znowu wyszły dzieci. Z radością i niebiesko-żółtymi flagami zatkniętymi na patykach witają ukraińskich żołnierzy. Mali chłopcy z zabawkowymi karabinami organizują punkty patrolowe. Kilkoro z nich musiało uczyć się w rosyjskich szkołach, ale ten etap mają już za sobą...

„Mój syn nie był na podwórku z osiem miesięcy. Bałam się go wypuszczać. Rosjanie byli nieprzewidywalni, nigdy nie wiedzieliśmy, co im strzeli do głowy”, wyjaśniła jedna z matek, spotkanych z synem w centrum miasta.

Na widok ukraińskich samochodów wojskowych dwóch chłopców przed blokiem energicznie salutuje i wykrzykuje „Sława Ukrainie!”. Jeden z nich trzyma w ręku plastikowy, niebieski karabin.

„Jesteśmy kozakami”, mówi dziewięcioletni Sasza. „Jesteśmy ukraińskimi kozakami i pilnujemy tu Ukrainy!", rezolutnie dodaje jego kolega, Artem. Rozmowie przysłuchuje się 14-letni Wład. Oparty o ścianę łuska w zębach pestki słonecznika, wypluwając łupinki na asfalt. Pytany, jak wyglądało życie podczas okupacji odpowiada, że niedużo widział, bo wiele czasu spędził w schronie. 

„Uciekaliśmy tam z rodzicami za każdym razem, kiedy na miasto leciały bomby. Schron był w piwnicy. Czasem siedzieliśmy w niej po kilka dni. Raz nawet chyba cały tydzień. Było nudno, ale rodzice zabraniali nam wychodzić”, mówi.

W trakcie okupacji Rosjanie wzywali rodziców, by posyłali dzieci do rosyjskiej szkoły, ale rodzice chłopaka na to nie pozwolili. Dlatego uczył się zdalnie w domu, u nauczycieli, którzy nie przeszli na stronę wroga.

„Rodzice nie chcieli mnie puścić do rosyjskiej szkoły. Mieliśmy lekcje online z naszymi starymi, ukraińskimi nauczycielami”, opowiada Wład. 

Dwie ośmiolatki, Weronika i Ala, chodziły do rosyjskiej szkoły. „Rodzice mówili, że dla nas jest to bardziej bezpieczne”, mówi mniejsza Ala. „Ja wolę jednak szkołę ukraińską. Nie podobało mi się w rosyjskiej, bo nic nie rozumiałam, a w ukraińskiej szkole rozumiałam wszystko i bardzo lubię swoją nauczycielkę”, zapewnia Weronika, która w rozmowie z Polską Agencją Prasową używała języka ukraińskiego. Ala odpowiadała na pytania Polskiej Agencji Prasowej po rosyjsku. Mimo to dziewczynka deklaruje, że nie czuła się swojsko w szkole, prowadzonej przez Rosjan. „Mi także bardziej podobała się ukraińska szkoła, bo rozumiem język, a w rosyjskiej dużo nie rozumiałam. Oni mają nawet inne litery! Wcześniej ich nie znałam”, wyznaje. 

11-letni Wołodymyr pyta dziennikarzy, czy mają jakieś wojskowe naszywki. Jest trochę rozczarowany, kiedy słyszy, że może dostać tylko cukierki, jednak chętnie je przyjmuje. Opowiada, że przez wojnę stracił najlepszego przyjaciela. „Jak przyszli Rosjanie, to mój najlepszy przyjaciel, który był najlepszy jeszcze przed wojną spytał, czy jestem za Rosją. Odpowiedziałem mu, że nie, że jestem za Ukrainą. I tak przestałem się z nim kolegować. Ja jestem Ukraińcem, a nie jakimś Rosjaninem! Już się nawet nie witamy”,  relacjonuje. „Rosjanie to złodzieje. Ich armia kradnie i wynosi z domu sedesy. Z naszymi, ukraińskimi żołnierzami, jest lepiej, a Chersoń to Ukraina!”, wykrzykuje na pożegnanie Wołodymyr.

Źródło: PAP

Komentarze
Zobacz także
Nasze programy